Ostatnie dni sierpnia, jak co roku, przypominają nam o niechybnym końcu wakacji. Nie są to miłe dni dla młodzieży. Kończy się też powoli sezon „kąpielowy”. Wielokrotnie wspominaliśmy już o pruszczańskich kąpieliskach nad Radunią, wymieniając ich nieoficjalne nazwy, jak „Mała Skarpa”, „Duża Skarpa”, „Śluza”, „Zakręt”, czy też „Stacja”. Nieoficjalne były nie tylko ich nazwy, ale przede wszystkim nieoficjalny był, jeszcze do niedawna status tych kąpielisk. Dawna „Stacja” stała się jakiś czas temu „Kąpieliskiem Miejskim”.
„Stacja” była bez wątpienia kąpieliskiem największym. Dla większości dzisiejszych pruszczan była ona w ich świadomości, jeśli nawet pod różnymi nazwami, od zawsze. I od zawsze dotyczyła ona głównie wschodniego brzegu Raduni, od strony dworca kolejowego właśnie. A rozciągała się, jak dzisiaj, od mostku dla pieszych, idących od strony miasta „na pociąg”, po dzisiejszy most przy Centrum Kultury i Sportu. Druga strona Raduni była „dzika”. Taka trochę dla wędkarzy i ich „kolegów”. Poza tym zaraz za linią brzegową biegł tam betonowy płot dzielący Radunię od stadionu. Dzikość kąpieliska w czasach komunistycznych oznaczała przede wszystkim brak jakiejkolwiek infrastruktury. A że w pobliżu nie było też żadnego sklepu, plażowicze zaopatrywali się często w napoje w … bufecie dworca. Prowadziło to nie raz do dość surrealistycznych sytuacji, kiedy to na salę bufetu dworcowego, pełnego podróżnych, np. starszych dam, czekających na pociąg do Kartuz, wchodziły spragnione napojów dzieci w slipkach kąpielowych, ale czasami, ubrani tak samo, dorośli, i nic sobie nie robiąc ustawiali się w kolejce.
Kąpielisko „Stacja” nazywano też czasami po prostu… plażą. Brało się to z faktu, że kawałek terenu pokryty był białym piaskiem. „Stacja” miała swoje nieformalne sektory. W piasku bawiły się dzieci najmłodsze. Tam też, jak i dzisiaj, Nur Raduni stawał się płytką zatoczką, bezpieczną dla dziatwy. Nieco głębiej, na małej płaskiej łączce siły prężyli pruszczańscy Sonny Boys, grając w siatkówkę. Kiedy sama gra w siatkówkę nie była wystarczająco skuteczna i nie przekraczała u dziewczyn granic obojętności, Boysi udawali się na mostek, lub wspinali się na rosnące nad brzegiem drzewa i skakali do wody na główkę. Koryto rzeki nie było regulowane, więc zdarzały się miejsca głębsze, które to stanowiły swoistą wiedzę tajemną skaczących. Atrakcyjne miejsca nie znoszą próżni, więc, gdy późnym popołudniem „stację’ opuszczali plażowicze, na ich miejscu, powoli zbierali się wrażliwi na naturę mężczyźni, by w tak przyjemnych okolicznościach przyrody, w oparach delikatnego szumu nurtu Raduni, oraz od czasu do czasu, stukotu przetaczających się nieopodal pociągów towarowych, spożywali w spokoju “obiadokolację”.
Dzisiejsze Kąpielisko Miejskie uległo daleko idącym zmianom. Nie ma już betonowego płotu okalającego stadion. Nurt Raduni jest uregulowany. Teren zagospodarowano dla celów rekreacyjnych. No i nie ma przede wszystkim „Stacji” z jej bufetem. Dlatego też wdzięczni jesteśmy naszej mieszkance, która przekazała nam część rodzinnych zdjęć, dzięki czemu możemy spojrzeć na unikatowy widok „stacji” z lat 50-tych.